Interesujesz się chemią już od gimnazjum, co przekonało Cię do studiowania na Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym w Szczecinie?
W pierwszej klasie nienawidziłem chemii, dopiero od drugiej zacząłem się uczyć. Do studiowania na ZUT przekonała mnie moja nauczycielka, która wykształciła wielu dobrych chemików. Niektórzy jej absolwenci uczyli mnie lub teraz uczą. To ona przekonała mnie, żeby pójść na Uniwersytet i studiować technologię chemiczną. Powiedziała: „Adam, ty jesteś typem pana naukowca, nie pana lekarza!”.
Szczecin jest doskonałym miastem do studiowania. Mamy bardzo blisko do Berlina, a miasto jest bardzo przyjemne - nie ma aż tylu uczelni, tylu studentów. Studiując u nas, ma się większe szanse na wybicie się, bo tu, nas studentów jest po prostu mniej. Można się wybić pracując w kołach naukowych czy w projektach.
Czy życie studenckie w Szczecinie wciąż żyje?
Ja studenckiego życia prawie nie praktykuję. Pracuję, robię naukę, popularyzuję, znów pracuję, raczej się nie skupiam na studenckim życiu, ale z tego co widzę po znajomych to ci, którzy chcą nim żyć, to żyją. Jest tu kilka ciekawych klubów – w Szczecinie studenckim życiem da się żyć!
Zaczynałeś studia na technologii chemicznej. Co skłoniło Cię by ‘wrócić na start’ i pójść w stronę nanotechnologii i inżynierii w medycynie? Czym są i co takiego mają w sobie te nauki, że poszedłeś w ich stronę?
Zacząłem od technologii chemicznej, bo nie wiedziałem do końca, co chcę studiować. Chemia byłaby za nudna, a inżynieria chemiczna brzmiała jak nie dla mnie. Profesor Antoni W. Morawski w filmie promocyjnym, który obejrzałem, przekonał mnie, że jest to kierunek interdyscyplinarny. Zdecydowałem „dobra, lecimy w to!’ Jednak nie do końca się odnalazłem, bo to jest związane z dużym przemysłem. Bardziej, w głowie zakotwiczył mi się kierunek inżynieria w medycynie, ponieważ chciałem iść w stronę biomedyczną, laboratoryjną, więc się po prostu przepisałem.
Przede wszystkim do tych studiów przekonuje mnie ich praktyczny aspekt. Mieliśmy ciekawe przedmioty związane z inżynierią w medycynie. Teraz, na drugim roku, to nam się bardziej “odkrywa” – np. chemia medyczna i chemia leków. W przyszłym semestrze zaczynamy zajęcia na PUM i to mnie motywuje. To wszystko dzieje się pod kątem inżynieryjnym, nie jest to to samo co inżynieria biomedyczna, ale ‘bawimy się” materiałami, a że mamy wybitnych specjalistów od tego, to nie boję się o przyszłą pracę i swój rozwój, bo wiem, że mam nad sobą fajnych i mądrych ludzi. Takich, których świat nauki zna.
Bywasz na ogólnopolskich imprezach popularno-naukowych. Czego zazdrościsz instytucjom, które je organizują i jakie elementy chciałbyś przeszczepić na szczeciński grunt naukowy?
Chciałbym, żeby popularyzacja nauki była bardziej rozwinięta i zorganizowana. Marzy mi się, aby szczecińskie uczelnie dogadały się i nawiązały współpracę, aby powstawały centra popularyzacji nauki.
Zaczynamy małymi kroczkami - uruchamiamy u mnie na Wydziale Technologii i Inżynierii Chemicznej komisję ds. popularyzacji nauki, ale chciałbym, żeby kolejnym etapem była jednostka ogólnouczelniana. Marzy mi się współpraca między uczelniami i centralizacja tych działań. Ludzie muszą usłyszeć o nauce, wtedy mogą ją polubić, taki przekaz musi konkurować w mediach z innymi źródłami. Naukowymi nowinkami można docierać do ludzi oraz przypominać im, że są inne dyscypliny niż tylko chemia czy biologia.
Mamy rewelacyjnych biotechnologów w Szczecinie. Mamy też inżynierów materiałowych i inżynierów chemików na bardzo dobrym poziomie i o tym nikt nie wie. Nie chodzi o to, żeby robić reklamę, ale żeby popularyzować naukę. Wtedy młodzi ludzie sami będą chcieli przychodzić na studia, bo będą wiedzieli, że są takie kierunki i badania, w które, być może oni chcieliby się włączyć. Gdybym się dowiedział o nanotechnologii przed maturą (a dowiedziałem się bardzo późno) to byłbym zachwycony, że można podglądać materiały na poziome atomowym – to jest science fiction! To wszystko da się zrobić i da się to zrobić w Szczecinie i to będziemy budować.
Kto jest Twoim guru nauczycielskim/popularyzatorskim?
Kto Cię inspiruje?
Wszyscy ci, których książki mam, których oglądam na Tik toku i na YouTube: Tomek Rożek, Dawid Myśliwiec, Zuza Podgórska i Rzecznicy Nauki, inicjatywa Marsz dla Nauki. Kanał MC2 jest przecudownie prowadzony, a na Tik Toku Adam Mirek robi doskonałą robotę. Oni wszyscy to perełki nauki – „mają gadane” i poruszają ciekawe tematy.
Nauczyciel ma moc zaszczepić lub zabić w uczniu pasję.
Za co cenisz swoich nauczycieli przedmiotów ścisłych z dzisiejszej perspektywy edukatora?
Zgadza się, że nauczyciel odgrywa dużą rolę. Moja chemiczka w gimnazjum mnie nie przekonała, sam się przekonałem. Dopiero w liceum pani Małgosia Florkowska rozbudziła we mnie pasję!
Edukatorów, czyli osób, które mogą robić z uczniem coś więcej, wychodzić poza podręcznik, podejść do projektu, jest całkiem sporo.
Z kim pracuje Ci się lepiej - z dzieciakami, które można łatwo ‘wkręcić we wszystko’ korzystając z ich naturalnej ciekawości świata, czy z licealistami, którzy już mają wiedzę i z którymi rozmawiasz w tym samym języku?
Lepiej pracuje mi się z dzieciakami z podstawówki, ze starszych klas 7-8, a przede wszystkim z licealistami dlatego, że ich wiek jest zbliżony do mojego. Niedługo wracam do współpracy z nimi, bo zaprojektowałem kursy maturalne z chemii stricte dla licealistów. Z nimi lepiej mi się pracuje, bo mają podstawy chemiczne, mogę więcej zrobić.
Im starsze osoby spotykam, tym bardziej namacalne są wyniki moich działań. Rok temu na obozie Naukowym „AlphaCamp” Letnie Laboratorium pracowałem jako edukator i myślę, że skutecznie zachęciłem do nauki chemii uczestników obozu. Wciąż mam z nimi kontakt, a z niektórymi wspólnie działamy - kilka osób zostało wolontariuszami w laboratorium w MCN.
Dzieci młodsze mogę łatwiej zainteresować nauką, bo one praktycznie jeszcze nic nie wiedzą i można je „wrzucić do tego wora naukowego”, opowiadając o tym jak są zbudowane kwasy, atomy, atomy łączą się w cząsteczki itp.
Czy pracując z licealistami faktycznie widzisz kryzys w nauczaniu przedmiotów ścisłych? Jeśli tak, z czego Twoim zdaniem on wynika?
Widzę kryzys, a wynika on z tego, że podstawa programowa jest bardzo rozbudowana, a jednocześnie nie idzie za tym nauka praktyki, bo nie ma takiej możliwości, dlatego licealiści korzystają z kursów. Brakuje im tego więc przychodzą, by poczuć ten praktyczny aspekt nauki; dlatego zaprojektowałem ten kurs (weekendowy kurs chemii dla maturzystów, przyp. red.), aby bawić się nauką. Bawić się chemią i przez to ją poznawać, a nie na zasadzie wyłącznie wykładu. To jest ten plus moich studiów, że my coś poznajemy, ale mamy jednocześnie okazję, na zajęciach laboratoryjnych, zobaczyć, jak to coś działa, jak reaguje.
Dlaczego chemia ma taki czarny PR?
Przecież to nasz dzień powszedni, coś, co nas otacza, co znamy?
Chemia ma czarny PR ze względu na to, że jest nauką ciężką i trudną. W szkole nie jest dobrze tłumaczona. Nauczyciele od lat prowadzą zajęcia tak samo, nie szkolą się.
Edukatorzy, bo tak nazywam tych, którzy chcą robić coś więcej, nie tylko nauczać, starają się uczyć chemii praktycznie, nawet bez aparatury. Do tego też sam ich namawiam prowadząc kursy dla nauczycieli np. w Letniej Szkole Chemii w Małej Skali z Torunia.
Napisz komentarz
Komentarze