Panie profesorze, czy żyjemy w epoce lęku?
Powiedziałbym raczej, że w epoce wzbudzania lęku. Wyjaśnię na przykładzie niedawnej lektury internetowych wiadomości. Tytuł jednego z artykułów brzmiał: „Złe wiadomości. Omikron znacznie bardziej zakaźny”. A z lektury artykułu można było się dowiedzieć, że choć wariant Omikron wydaje się być bardziej zakaźny niż poprzednie, to wygląda na to, że powoduje chorobę o łagodniejszym przebiegu. Taki tytuł jest nakierowany na wzbudzenie sensacji i lęku po to, żeby zwiększyć „klikalność”.
Zresztą, jak patrzymy na początki szczepień, to nagłaśnianie wieści o negatywnych zjawiskach było głównym elementem wiadomości. Słyszeliśmy a to o zakrzepicy, a to o gorączce, a to o zapaleniu mięśnia sercowego. Mało było przy tym odniesienia do częstości występowania tych zjawisk, wyjaśnienia związków przyczynowo-skutkowych. Zauważam zatem generowanie lęku i żerowanie na nim.
Sięgnęłam do swoich dawnych lektur. Mamy do czynienia z pandemią, a moim skojarzeniem była pandemia czarnej ospy u schyłku średniowiecza, która w powszechnym mniemaniu doprowadziła do dość istotnych zmian społecznych, politycznych i gospodarczych. Davis argumentuje, że czarna śmierć była nie tyle powodem, ile katalizatorem tych zmian…. Może dochodzi do podobnych zjawisk obecnie?
Jakiś czas temu pozwalałem sobie mówić, że mamy do czynienia z wieloma trendami politycznymi, kulturowymi, społecznymi, czy ekonomicznymi, czy wreszcie naturalnymi, które możemy uznać za niebezpieczne i że one mogą prowadzić nas do zmian. Od dłuższego czasu towarzyszy mi jednak przekonanie, że nie ma co liczyć na to, iż ludzkość zmieni swoje postawy, jeżeli nie spotka nas wszystkich jakaś gigantyczna katastrofa. Taka, w efekcie której zakwestionowane zostaną nasze dotychczasowe przekonania na temat tego, co dobre i słuszne. Taka, która spowoduje to, że będziemy musieli przemyśleć samych siebie i poddać rewizji nasze dotychczasowe wyobrażenia na temat funkcjonowania świata, w którym żyjemy. Mam tu na myśli na przykład gospodarkę przyzwalającą na gigantyczne, niespotykane dotąd nierówności czy kolonialne podejście do przyrody. Proszę zwrócić uwagę, że nawet kiedy mówimy o kosmosie, używamy wojennego języka: mówimy o podboju kosmosu! My nie chcemy zobaczyć, co tam jest, czy po prostu zwiedzać kosmos. My chcemy kosmos zdobyć, zawłaszczyć, przywieźć na Ziemię kończące się surowce. Mam więc wrażenie, że musi nas spotkać jakaś katastrofa, byśmy inaczej zaczęli żyć. I nie wydaje mi się, żeby trwająca pandemia byłą taką katastrofą, która kazałaby nam przemyśleć samych siebie. Dla niektórych pewnie jest, ale tych osób nie jest szczególnie wiele.
Ja zauważam, że podczas pandemii uwidoczniła się pewna erozja wartości. W dziedzinie medycyny wstrząsem dla mnie było to, że jest jednak spora grupa lekarzy, którzy wcześniej w końcu przyjmowali w swoich gabinetach na przykład prątkujących chorych na gruźlicę, chorujących na zakaźne przecież pneumokokowe zapalenie płuc, teraz obawia się, a może po prostu nie chce, przyjąć chorego na COVID-19, a w końcu lekarz to nie jest – moim zdaniem – zawód jak inne, w ten zawód wpisana jest jednak pewna misja…
Myślę, że częściowo mogło to być spowodowane po pierwsze tym, że przynajmniej na początku pandemii środki zabezpieczające nie były wystarczające. I warto też spojrzeć na tę kwestię w perspektywie historycznej. Sto lat temu lekarz spotykając się z zakaźnym pacjentem podejmował ryzyko i nie był w tej postawie nadzwyczajny. To było wpisane w ten zawód. W dwudziestym wieku warunki pracy lekarzy stały się dla nich zdecydowanie bezpieczniejsze. I teraz z dnia na dzień znaleźli się w sytuacji zagrożenia. Myślę, że strach był głównym powodem tych zachowań. Odbierałem je jako odruchowe, impuls ucieczki przed czymś, na co nie było się przygotowanym. Tzw. dawny lekarz był przygotowany na to, że jego praca wiąże się z takim ryzykiem. Współcześnie to raczej nie występuje, poza pewnymi specjalizacjami, na przykład w dziedzinie chorób zakaźnych.
Zostanę przy wartościach. To pewien banał, ale wydaje mi się, że każda epoka ma ich specyficzny zestaw. Przypomina mi się, co mówił Marek Edelman: że najważniejsze jest życie, a potem wolność. Ale – dodawał – kiedy ktoś chce zabrać wolność, to jesteśmy gotowi oddać życie. Co pan na to, jeśli powiem, że moim zdaniem jedną z naczelnych naszych wartości obecnie stało się bezpieczeństwo, zachowanie bezpieczeństwa?
Nie powiedziałbym, że naszą główną wartością jest dążenie, pragnienie bezpieczeństwa: socjalnego i każdego innego. Ale myślę, że bezpieczeństwo jest sprzedawane jako nasza główna wartość. Proszę zwrócić uwagę, że nawet ci, którzy mówią, że wolność jest bardzo ważna, to mówią często o niej w kontekście zagrożenia dla niej. Mam tu na myśli na przykład przeciwników szczepień. Prezentują się jako obrońcy bezpieczeństwa i wolności. Twierdzą, że chcą zadbać o naszą wolność i bezpieczeństwo w sferze aksjologicznej.
Dostrzegam jednak inną zmianę w hierarchii wartości, chyba głównie u młodszych ludzi. Na przykład równość staje się obecnie ogromną wartością. Wolność jako jedna z naczelnych wartości pozostaje, ale jest w nierozerwalnym związku z równością. To powiązanie tych wartości mnie akurat cieszy. W młodszym pokoleniu pojawiły się też wątki może nie aż solidaryzmu, ale co najmniej poczucia współzależności. Młodzi ludzie krytykują rozwiązania w sferze zabezpieczeń socjalnych czy dotyczące klimatu. Co więcej, nawet jeśli tego tak nie nazywają, to młodzi jednak mają poczucie współzależności i widzą wartość płynącą z tego, że jest się w czymś razem. Myślę, że wolność pozostaje naczelną wartością, ale coraz częściej towarzyszy jej równość i poczucie wspólnego losu. Chociaż trzeba zachować proporcje: takie postawy nie są zjawiskiem masowym…
Czy filozofia może nieść pociechę w tych czasach?
Czy ja wiem? Powiedziałbym inaczej: żyjemy w czasach, kiedy filozofia się zmienia. Kiedyś filozofia była źródłem bodaj całej ludzkiej wiedzy, teraz jest w większym stopniu poszukiwaniem pouczenia, jak się orientować w świecie. Równocześnie też filozofia w coraz większym stopniu staje się źródłem komentarza do tego, co robimy i co nas otacza. Mam tu na myśli m.in. nowe technologie i związane z nimi wyzwania czy zachodzące na naszych oczach zmiany społeczne. I mam swego rodzaju pewność, że w tym zakresie filozofia może być niezwykle pomocna! Błędne jest tradycyjne wyobrażenie, że filozofia to mało przydatne zajęcie. W pewnym sensie wszyscy jesteśmy filozofami, a niektórzy z nas – zawodowymi. Filozoficzne wielkie zagadnienia nadal są ważne, ale kontekst technologiczny i społeczny powoduje, że filozof to nie tylko ten, co dużo rozmyśla i roztrząsa. Żeby komentować świat w sposób względnie odpowiedzialny, współcześnie filozof musi mieć olbrzymią wiedzę z wielu różnych dziedzin.
Myślę więc, że filozofia nie tyle jest potrzebna, ile po prostu jest. My, ludzie, wykraczamy poza nasze doraźne działania i potrzeby, chcemy temu nadawać sens i umieszczać w szerszym kontekście. A jednocześnie następuje obserwowalne odchodzenie od religii jako głównego komentarza do świata. To może powodować, że będzie więcej zapotrzebowania na filozofię niż nam się dotąd wydawało. Filozofia jest poszukiwaniem pojęć, tworzeniem słownika, za pomocą którego możemy poszukiwać sensu w tym świecie i nadawać sens naszemu życiu.
A poleciłby pan jakieś lektury czy sposób rozmyślania o współczesnym świecie?
Zaskoczyła mnie pani. Ostatnio mam bardzo techniczne lektury, których niezawodowy filozof raczej nie strawi. I spora ich część jest mocno regulacyjna. Polecałbym raczej literaturę piękną – współczesną powieść, może Cormaca McCarthy’ego „W ciemność”. To bardzo ciekawy autor. Zekranizowano kilka jego książek, na przykład „To nie jest świat dla starych ludzi”. Akcja jednej z jego powieści, „Drogi”, dzieje się w postapokaliptycznych czasach. A i sam pisarz jest tajemniczy. Prawie nie udziela wywiadów.
Natomiast jeśli już czytać filozoficzne książki, to warto na przykład przeczytać niepokojącego antynatalistę Davida Benatara. To dobry punkt wyjścia do rozważań na temat dzisiejszego świata.
Ciekawe, że o nim pan wspomniał i nakazuje mi to powrót do wielkiej zarazy z czasów średniowiecza. Działa się ona w bardzo niespokojnym i różnorodnym okresie jeśli chodzi o aksjologię. Jedna z ówczesnych średniowiecznych sekt, katarzy, była przecież antynatalistyczna, a i Kościół podkreślał, jako najwyższy wymiar dążenia do Boga, tzw. zachowanie czystości – stąd ten istny wysiew kultu świętych dziewic...
Wydaje mi się, że jednak nasze dzisiejsze poczucie zagrożenia zostało wygenerowane w inny sposób. W średniowieczu wyrastało raczej z poczucia, że jesteśmy maleńkimi istotami w gigantycznym wszechświecie, z którym w jakiś sposób staramy się sobie poradzić. Natomiast od ery industrialnej chcemy rządzić światem i czynić go sobie rzeczywiście poddanym. Popadliśmy w zbiorową pychę, hubris, że naprawdę mamy ten świat pod kontrolą. A takie wydarzenia, jak niedawny huragan w Stanach Zjednoczonych, wielkie trzęsienie ziemi czy powódź, czy wreszcie pandemia, uświadamiają nam, że nie jesteśmy tak mocarni, jak się nam wydawało.
Faktycznie, chcemy kontrolować cały świat, ale i samych siebie. Wielu z nas wyposaża się w rozmaite gadżety, które mierzą tętno, ciśnienie, jakość snu, liczbę kroków i tak dalej….
Nasza pycha trochę teraz zblakła, zostaliśmy skarceni, bo wydawało nam się, że wszystko możemy. Niewykluczone, że właśnie tu jest źródło lęku naszych czasów – od czasu do czasu uświadamiamy sobie fakt naszej małości wobec świata, to, że jesteśmy drobnym wydarzeniem w jego historii. A te gadżety, o których pani wspomniała, to zapewne część zjawiska, które opiera się na przeświadczeniu, że na każdą czynność jest jeden sposób robienia jej najlepiej. Tak jakby nie było wielu różnych sposobów robienia czegoś najlepiej, a może nawet nie najlepiej, ale wystarczająco dobrze. W końcu, o ile nie chorujemy lub nie stosujemy pewnych praktyk medytacyjnych, nie myślimy o oddychaniu, ale cały czas oddychamy i zazwyczaj robimy to wystarczająco dobrze. Współczesny świat i jego mody nakazują nam tymczasem myślenie o tym, jak oddychamy, jak jemy, jak chodzimy, itp. i czy nie moglibyśmy tego robić lepiej. Zamiast zająć się różnymi rzeczami, koncentrujemy się na obserwowaniu samych siebie i obmyślaniu sposobów robienia zwykłych rzeczy jak najlepiej. Odbieram to jako owoc przekonania, że wszystkim należy zarządzać: szczęściem, zdrowiem, dobrem, odżywianiem się, związkami – na wszystko ma być jakiś przepis i znajdzie się specjalista, który doradzi, jak zarządzać tym lepiej. Nie jest przypadkiem, że najrozmaitsze poradniki świetnie się sprzedają, a działy z poradami to tak ważna część gazet. Że nie wspomnę o influencerskich portalach itp. A tymczasem monitorowanie swojego pulsu, oddechu, chodzenia i tak dalej, może nam zająć tyle czasu, że zapomnimy o robieniu zwykłych rzeczy: pójściu po prostu do kina, na spacer, ugotowaniu obiadu...
Czy chce pan tu przekazać dawną maksymę: primum vivere, deinde philosophare?
Trochę tak! A trochę nie! (śmiech). W końcu żeby filozofować trzeba żyć; ale też nie da się żyć bez filozofowania. Trochę mnie jednak niepokoi stechnologizowane podejście do samego siebie. Niektórzy tak bardzo chcą dobrze spędzić wakacje, tak dobrze je planują, że te wakacje stają się udręką, bo trzeba się ciężko napracować, żeby zrealizować ten świetny plan. A tymczasem wakacje mijają…
Nie występuję przeciw dbaniu o siebie i zdrowemu stylowi życia. I z pewnością nie występuję przeciwko myśleniu i dbaniu o to, by nasze życie było jak najlepsze. Jest oczywisty problem zbyt małej aktywności fizycznej, zwłaszcza w okresie pandemii, jednostronnej diety itp. Różnimy się w poglądach na moralnie dobre życie. Jednak pomimo tych trudności i różnic zbyt często zastanawiamy się, jak w ogóle zrobić to, by nasz organizm miał odpowiednią dawkę ruchu, zamiast po prostu pójść na spacer. To wygląda na zajmowanie się zarządzaniem sprawami, zamiast samymi sprawami. A potem może nie starczyć czasu na samo życie.
Jak rozumiem, pana filozoficzne przesłanie brzmi: „Po prostu żyjmy!”
„Przesłanie” to za duże słowo. Róbmy swoje, z bliskimi, przyjaciółmi, znajomymi z pracy. Bądźmy uczciwi, rzetelni, solidarni, darzmy się wzajemnie szacunkiem... Nie ma sensu tracić życia na to, by myśleć o tym, jak to życie świetnie zorganizować i jak nim dobrze zarządzać.
Paweł Łuków, filozof
Profesor w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, adiunkt w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, redaktor naczelny rocznika „Etyka"; członek Krajowej Rady Transplantacyjnej, Komitetu Bioetyki przy Prezydium PAN, Komitetu Etyki w Nauce PAN; stypendysta fundacji: Fulbrighta, Rockefellera, A.W. Mellon; visiting professor w University of Notre Dame (2003); autor artykułów poświęconych etyce Kantowskiej, filozofii medycyny i etyce życia publicznego oraz wielu książek.
Źródło informacji: Serwis Zdrowie
Napisz komentarz
Komentarze